2024-02-24
Sobota – pobudka o 6:50, małe co nie co i spacer na autobus na lotnisko. I tak już około 10:00 byliśmy w lotniskowym lounge posilając się trochę przed wylotem, po skromnym śniadanku w domu.
Samolot do Madrytu wystartował o czasie i po około trzech godzinach dotarliśmy do Madrytu. Tuż przed lądowaniem mogliśmy podziwiać jeszcze zieloną lub już zieloną Hiszpanię, nie tak spaloną słońcem, jaką zwykle widzimy w okresie letnim lub jesiennym.
Przylecieliśmy na terminal 2, z którego autobusem 203 Exprés aeropuerto pojechaliśmy do centrum Madrytu, czyli do Cibeles. Jazda autobusem zajmuje około 20 minut i kosztuje to jedynie 5 euro od osoby.
Hotel na jedną noc mieliśmy na Chueca przy calle de las Infantas. Zostawiliśmy plecaki w hotelu. Walizka była nadana bezpośrednio do Chile, więc nie musieliśmy się o nią troszczyć. Naszym planem było pójść najpierw do Prado na wystawę Reverso.
Codziennie od godziny 18:00 zwiedzanie Prado jest za darmo, zatem wybraliśmy się niespiesznie właśnie na tę godzinę.
Od frontu muzeum jest wejście i zobaczyliśmy sporą kolejkę osób stojących już na 18:00, choć była dopiero 17:40. Stwierdziliśmy, że jednak kupimy bilet i wejdziemy. Niestety biletów już nie sprzedawano i trzeba było stanąć w kolejce. Kolejka zakręcała za róg budynku. Poszliśmy szukać końca kolejki. Okazało się, że zupełnie przypadkiem kilkaset osób (a może i więcej) wpadło na ten sam pomysł. Prado jest budynkiem długim na 200 metrów i kolejka wiła się wzdłuż boku i dalej chodnikiem w kierunku dworca Atocha. Było to jakieś 300 metrów ludzi często stojących w zbitych grupach.
Stwierdziliśmy, że zwiedzanie dzisiaj nie będzie nam dane i poszliśmy połazić po mieście. Przy la Caixia przywitały nas pierwsze rzeźby i zabawne znaki drogowe.
Być w Madrycie i nie pójść na smażone ośmiorniczki do Mercado de San Miguel, to jak nie być w Madrycie w ogóle. Obraliśmy zatem kierunek na plaza Major.
Od razu trafiliśmy do właściwego stoiska i zamówiliśmy podekscytowani, że jeszcze musimy znaleźć miejsce do siedzenia, a o to tu nie łatwo.
Jeszcze focia przy rybie i idziemy szukać.
Gdy się zatrzymaliśmy zauważyłem, że mamy kalmary i krewetki, a nie ośmiorniczki i krewetki. Nastąpiło małe nieporozumienie z tym, co chciałem, a tym, co Mariusz zamówił. No cóż, dokupiliśmy jeszcze wino i ze smakiem zjedliśmy. A poszliśmy przecież na ośmiorniczki i nawet je widzieliśmy, choć ich nie zjedliśmy.
Skoro nie udało się tu, to pospacerujemy do Mercado San Anton na Chueca po drodze podziwiając tłumy bawiących się Hiszpanów.
W Mercado najpierw mieliśmy problem ze znalezieniem miejsca, a później okazało się, że tu nie ma smażonych ośmiorniczek. Wzięliśmy zatem croquetas i piwo – i też byliśmy zadowoleni.
Koniec końców zmęczeni wróciliśmy do hotelu by położyć się wcześniej spać, gdyż czekał nas wczesny i długi lot.
Rano, gdy tylko budzik zadzwonił biegiem pod prysznic. Po prysznicu Mariusz przeczytał SMS od linii lotniczej LATAM, że nasz lot został przesunięty na 13:00. Ze spokojem mogliśmy poleżeć dłużej.
Na lotnisko dotarliśmy o 10:30, a o 11:00 już jedliśmy śniadanie w lounge.
Boarding rozpoczął się o 12:00 i punktualnie o 13:00 wystartowaliśmy.
Zdziwił nas tylko plan lotu wyświetlony na naszych ekranach, gdyż nie zgadzał się kontynent. My chcieliśmy do Ameryki Południowej, a nie Północnej.